czwartek, 21 grudnia 2017

Życzenia świąteczne

Kochani,
tym, co czytają regularnie, tym co zaglądają tylko czasami oraz tym, co weszli przez przypadek na mojego bloga - chciałabym złożyć życzenia świąteczne. Życzę nam Wszystkim spokojnych, zdrowych i spędzonych jak lubimy świąt bożego narodzenia, żeby było miło, nastrojowo i ciepło tak w środku nas. Dodam, że warto wyjść też na zewnątrz, żeby pospacerować i uśmiechnąć się do innych ale tak szczerze, ze szczęściem w oczach. Uwierzcie mi, że są tacy, dla których to może być jedyne co ich spotka miłego w te święta. Uśmiechajmy się zatem i w domu do "swoich" i na zewnątrz do tych innych, obcych, o nie tych samych poglądach czy to społecznych czy politycznych.

Wesołych Świąt!


Fot : Marecka.

Fot : Marecka.

Fot : Marecka.

Fot : Marecka.



wtorek, 28 listopada 2017

Ich era i nasza era, czyli jak najukochańszy synuś lekko zdołował mamusię

Mamo, ale ty masz mniej niż pięćdziesiąt lat? Kiedyś tam spytał mnie synuś. No tak, mam mniej, odpowiedziałam. Uff, bo już myślałem, że jesteś bardzo stara.

Za jakiś czas, po zobaczeniu, jak to określił dziwnej liczby w pewnych dokumentach zapytał mnie co to znaczy. Odpowiedziałam spokojnie zgodnie z prawdą, że to jest mój rok urodzenia. Młodemu powiększyły się oczy i znowu pytanie, a raczej pretensje. No jak, a mówiłaś, że nie widziałaś dinozaurów?!

No nie, nie widziałam dinozaurów ani nawet Mieszka I. Szlag mnie w duszy trafił, ale nie mogę tego okazać dziecku, które wystartowało w XXI wieku. Wytłumaczyłam mu spokojnie jak to jest z tymi datami, rysując oś X. Błędem było, że zaczęłam moje tłumaczenie od roku 2000, bo od razu padło pytanie, stwierdzenie tym razem : acha, to wy jesteście z tatą sprzed naszej ery!?

Tak, jesteśmy sprzed ery naszych dzieci, zawsze tak było, że w pewnym momencie, to jest jak zetknięcie się dwóch płyt tektonicznych. Dzisiaj już synuś wie, że nie jestem urodzona przed naszą erą i że na pewno nie widziałam dinozaurów. Nawet mnie pocieszył ostatnio mówiąc, że nie mam jeszcze na buzi rowków.

Ciągle mam mniej niż pół setki, jednak dopiero teraz wiem, co chciałabym robić w życiu. To znaczy wcześniej też to niby wiedziałam i starałam się to realizować. Chciałabym być ciągle bez rowków, na emeryturze, dobrze płatnej i robić to, na co w danym momencie mam ochotę!
Marzenia się spełniają, więc postanowiłam zagrać w tym tygodniu i kupić kupon lotto. O wygranej na pewno poinformuje ;)



Rysował Wojtek.

Rysował Wojtek.

Rysował Wojtek.




wtorek, 24 października 2017

Jerzy Kukuczka, pasja

Codziennie atakuje górę.
Wszystko mam zmarznięte lub odmrożone. Po wyprawie na Alaskę amputują mi dwa palce w stopie. Źle, ale napieram dalej. Po jednym ataku, udanym czy nie, już myślę o następnym.
Wszystko i wszyscy przeciwko mnie, pozwolenia na wyjazd mi nie dali, brakuje pieniędzy, sponsorów, kończy się sezon.
Dzisiaj piłam spirytus z panem Władkiem, celnikiem. Efekt, możemy jechać z całym bagażem, nawet z tym na handel. Czasy są ciężkie. Oficjalnie tylko ocet na półkach. Dorabiam handlem.
Rozbijam obozy w drodze na szczyt. W przerwach, jak nie mogę dotrzeć de jednej z baz, to śpię w lodowych, śnieżnych jamach albo na półce ...
Pogoda zła, czekam na okno pogodowe. Wtedy ruszam. Atakuję szczyt.
Jestem zmęczona, na granicy wytrzymałości w tych ekstremalnych warunkach, ale idę dalej, wyżej, żeby szczęśliwa wrócić do bazy a później do domu.
A rodzina, no cóż rozumie moją pasje. Nie próbuje mnie zatrzymać.

Nie to nie o mnie! Właśnie skończyłam czytać książkę o Jerzym Kukuczce napisaną przez Dariusza Kortko i Marcina Pietraszewskiego.

Nie, nie chciałabym spróbować wspiąć się na jakąś górę, ale po przeczytaniu tej książki przestałam zadawać pytania, po co oni to robią. Po co idą w góry, zimne, niebezpieczne, po co ryzykują?
To jest pasja. A jak ktoś ma jakąś pasje w życiu, to jest szczęśliwy. Jerzy Kukuczka był człowiekiem szczęśliwym.
Krzysztof Wielicki powiedział, człowiek jest najważniejszy. Dlatego wejście udane, czyli szczyt zdobyty a szczęśliwe oznacza, że wszyscy wrócili! Pewnie są różne trudności w realizowaniu swoich marzeń, ale takie jest życie właśnie, pod przysłowiową górkę. Jednak warto próbować realizować swoje marzenia, mieć pasje. Po co? Po to, żeby być szczęśliwym.

Serdecznie polecam, czyta się jednym tchem i mimo zmęczenia ciągle czyta i chce się wracać do lektury.



Fot : Marecka. 




wtorek, 12 września 2017

Przygoda jednorożca


Już kiedyś pisałam o parawanach na plaży, ale o jednorożcu jeszcze nie. Otóż pewnego, pięknego dnia, gdzieś tam na polskiej plaży nad Bałtykiem, nie padało, słabo wiało i nawet odważniejsi wchodzili do wody. A tak, bo nasz kraj jest bardzo niekorzystnie położony. A mianowicie, na zachodzie mamy Niemców (brrr), na wschodzie między innymi Rosje (brrr, brrr), na południu góry a na północy morze (to jest dopiero brrr!)

No ale wracając do jednorożca, bo o tym chciałam ...
Na wyżej opisanej plaży, dzieci bawiły się w wodzie na okazałej, dmuchanej zabawce. Pływały na pięknym jednorożcu, na którego po jednym ze skoków do wody już im się nie udało wdrapać. Jak to bywa w takich przypadkach, duża powierzchnia takiego nadmuchanego stwora została zepchnięta przez wiaterek (przypominam, słabo wiało) na głębsza wodę. Dzieci, całe szczęście nie próbowały dalej płynąć, tylko zawołały rodziców.

No i tu na scenę wkraczają, a raczej wbijają się parawany. Na pierwszej linii woda z odpływającym jednorożcem, później dzieci wołające o pomoc, no a później zasieki, czyli parawany. Tak rozstawione, że ciężko dojść do wody. Tatuś biegnie na pomoc ale nadmuchany jest już tak daleko, że po przepłynięciu nawet sporego dystansu facet rezygnuje. Wraca i krzyczy na dzieci. Ale czy słusznie? Moim zdaniem nie. Po pierwsze, prawdopodobnie sam kupił i nadmuchał taką dużą zabawkę. Po drugie, wyglądał na znającego wietrzny klimat polskich plaż. A po trzecie, to chyba należało też nakrzyczeć na parawaniarzy, którzy swoim ustawieniem opóźnili akcję.

A w tym czasie, nadmuchany jednorożec dostojnie oddalał się w stronę Szwecji. Dryfował. Jakiż on był szczęśliwy bez tego zgiełku plażowego, z daleka od namiotu piwnego i śpiewających Zenków. Jednak, jego wolność nie trwała długo, bo po jakimś czasie zauważyli go ratownicy ze strzeżonej plaży i przywieźli łodzią dzieciom. Radość maluchów była krótka, ponieważ jednorożec zastał zacumowany na piasku koło namiotu piwnego, śpiewającego Zenka itd.
Cieszyć należy się jednak, że to po kolorową zabawkę ratownicy płynęli, a nie po uciekającego do Szwecji obywatela lub gorzej, tonącego Polaka!




Fot : Marecka. Dostarczony do właścicieli jednorożec.

Fot : Marecka. Zasieki z parawanów. Mało widać horyzont.




wtorek, 29 sierpnia 2017

Podziękowania to moja specjalność

Tak jakoś wyszło, że w tym roku już pare razy dziękowałam raz dosyć publicznie i raz w bardziej kameralnym gronie.
Tak już ze mną jest, że jak jest za co, to dziękuje i już!

Urlop minął jak zwykle szybko i trzeba było wrócić do pracy. Jednak jakoś wyjątkowo dobrze było mi  tym razem, co spowodowało, że ciężej niż zwykle mi się przestawić.

Zacznę od babci Marysi, bo gdyby nie Ona, jak to mówi młody, nie byłoby mnie mamusiu! Dziękuje Jej właśnie za to, że jest i proszę, żeby była zawsze.
Mamie dziękuje za domową atmosferę, kuchnie (omlety palce lizać) i gadanie, gadanie, gadanie ...
Tacie dziękuje za bycie super dziadkiem Gulu Gulu i że dawał sobie wyczesać irokeza na głowie.
Dziękuje Oskarowi za bycie bratem i opiekunem dla swojego sezonowego braciszka. Sylwii za spokój wewnętrzny i zewnętrzny oraz, że tak dobrze nam szło z tej wspólnej szklanki, whisky moja żono ;)
Bratu dziękuje za organizacje prawie wszystkiego, i że to wszystko ogarniał. Kocham Cie Brachu!
Dziękuje cioci Ludwice za nocne pisanie i za to, że jeszcze odbiera fotki Grażyny. Iza, ciągle mamy o czym rozmawiać i mam wrażenie, że tak już zostanie. Aniu, tobie dziękuje za docenienie mojego "tyłu" i nie tylko;)
Artur, nas pięć a ty jeden. Dzięki za to, że nas doprowadziłeś do auta, porozwoziłeś, a przy tym nie wyszedłeś z siebie i nie stanąłeś obok.
Ola, ciasto było super, a twój uśmiech jeszcze lepszy. Rafał, czyli "Bunio", a ciebie chciałam przeprosić za to, że tak się bałam wody, jachtu, pogody, i że nawet o czepek prosiłam. Wstyd mi. Bunio, przez jeden dzień miałam okazję zobaczyć, co znaczy kochać wiatr, było super.


Fot : Marecka. Babcia Marysia z Wojtkiem.

Fot : Marecka. Babcia Marysia z Oskarem i Wojtkiem.

Fot : Marecka. U Mamy.

Fot : Marecka. Od takiego stołu nie chce się odchodzić. U Mamy.

Fot : Marecka. Fikanie.

Fot : Marecka. Zawsze razem, nawet w tak trudnej sytuacji jak brak baterii.

Fot : Marecka. Jeden duży, drugi mały. Ale to w niczym, no prawie w niczym, nie przeszkadza.

Fot : Marecka. Można się dobrze bawić?!

Fot : Marecka. I tak cały dzień, razem.

Fot : Marecka. O, tego się trzymałam na początku. Sprawdziłam, solidnie zamontowane.

Fot : Marecka. Jeden mnie namówił, a drugi upewnił, że to był super dzień.

Fot : Marecka. Bunio, po prostu dziękuje.

Fot : Brat Mareckiej. Fajny dzień, fajne Dziewczyny.







wtorek, 18 lipca 2017

Paparazzi

Wreszcie się udało.
Udało się przyłapać na gorącym uczynku szopa pracza jak wychodził z restauracji. Chcieliśmy zobaczyć jak sobie radzi z dość ciężką jak na niego klapą, czyli jak tymi małymi łapkami otwiera sobie drzwi do restauracji.
Od jakiegoś czasu ktoś odwiedzał nasz śmietnik i nie zostawiał napiwków, a wręcz sprawiało to wrażenie, że klient wychodził niezadowolony i zostawiał niezły bałagan. Jednak teraz mamy dowód kto to jest! Śmiem twierdzić, że klient jest bardzo zadowolony skoro odwiedza regularnie tę samą restauracje.

Poniżej filmik nakręcony przez paparazzi, czyli męża Mareckiej.
Wszystkim życzę udanych urlopów, dobrej pogody i odwiedzajmy restauracje, delektujmy się smakiem i wolnym czasem!






czwartek, 15 czerwca 2017

Jak pić

Nie, ten wpis nie będzie o piciu czy jak można inaczej powiedzieć spożywaniu alkoholu. O tym pisałam już kiedyś w blogu pt. Mad dog, czyli Nebraska! czy Taka sprawa.
Jak tylko zaczyna się robić ciepło, zaraz po wystawieniu wygodnego siedziska dla nas, nalewam też do miski wody dla zwierzaków. W pierwszym roku myślałam raczej o ptaszkach ale szybko okazało się, że z wodopoju korzysta wiele zwierząt, w tym kot sąsiadów. Poniżej wkleiłam parę fotek jak z miski korzystają wiewiórki. Największy ubaw był z tej najmłodszej, która prawdopodobnie pierwszy raz w swoim życiu korzystała z tak nowoczesnej instalacji.



Fot : Marecka. Tak pije kulturalna Grażyna.


Fot : Marecka. To jest chyba Grażyn. Przycupnął na misce.


Fot : Marecka. Można i tak korzystać z wodopoju. Młoda akrobatka.








piątek, 2 czerwca 2017

Wcale mnie nie okradli!

Zwolniłam tempo od jakiegoś już czasu. Zaczął się inny etap życia i trzeba się było do tego dostosować.
Dziecko samo je, ubiera się i wraca ze szkoły, czyli mam więcej czasu. Zaczęłam się uczyć wolniej chodzić i czasami nawet położę się w ciągu dnia na parę minutek. Nie umiem spać w dzień, jednak poleżeć, odpocząć i degustować się pozycją tak zwaną horyzontalną mogę.
Co mnie do tego, czyli zwolnienia tempa jeszcze zmusiło?
Ano rękawiczki!

Mam bardzo małe ręce i jak już uda mi się kupić dobre na mnie rękawiczki, to pilnuje ich jak przysłowiowego oka w głowie. Po sezonie zawsze starannie je chowam do szuflady z rzeczami na mrozy i chłody. Nadszedł ten czas, czyli chowanie rzeczy zbędnych latem.
Po przeszukaniu kieszeni kurtek zabrałam się za moja torbę. Piszę "torbę", bo nie jest to mała torebka, lecz coś bardzo dużego w czym mieści się sporo. Taki damski klasyk. Nie ma, nie ma moich rękawiczek. Moje ukochane, mięciutkie, skórzane rękawiczki zniknęły. Przeszukałam też inne miejsca, szuflady, komody i nawet zerknęłam na bibliotekę, bo tam często mi się zdarza zostawić różne rzeczy. No nie ma ich i już. Okradli mnie na pewno w metrze, pomyślałam. Tam zawsze jest tłum, a takie piękne rękawiczki, malutkie takie to łakomy kąsek. W myślach oczywiście przeklęłam złodzieja, odchorowałam stratę i już miałam nawet zapomnieć.

Miesiąc później
Szukałam w mojej torbie (ja zawsze w niej czegoś szukam) kluczy od domu, które miały być zawsze w tej samej kieszonce dla ułatwienia operacji szybkiego otwierania drzwi, a które to nigdy w owej nie siedzą. Wszystko mi się przemieszcza od tego szybkiego chodzenia pewnie? Znalazłam moje ukochane rękawiczki! Godnie je przeniosłam do szuflady jak wyżej. Siadłam i zaczęłam analizować sytuację. Przeprosiłam w myślach wszystkich złodziei metrowych (brzmi jak zawód) za niesłuszne oskarżenia. No i właśnie wtedy postanowiłam zwolnić i zrobić porządek w mojej torbie. Znalazłam tam jeszcze inne przedmioty szukane swego czasu.
Ciekawe czy długo wytrzymam w moim postanowieniu?




Fot : Marecka.





piątek, 19 maja 2017

Idzie ku ciepłemu

Jakby już coś ruszyło ...
Przez dwa dni mieliśmy lato.
Zaraz po zimie przyszło lato, jak to u nas bywa. Nie ma wiosny, nie ma zapachu świeżości, nie ma czegoś pomiędzy puchówką po Marianie a krótkim rękawkiem. Spokojnie jak się założy ciepłe ubranko w październiku, to do maja można w tym pochodzić, z małymi przerwami na pranko oczywiście.
Jak na komendę wszystko kwitnie. Wszystko, czyli wczesnowiosenne, środkowo i późnowiosenne na raz nam zakwitło. I tak obok forsycji mamy tulipany, rododendrony, drzewa owocowe i to otworzyło się do życia w ciągu paru dni. Paf i mamy!
Wreszcie!
Wszyscy korzystamy, nawet Grażyna zaczęła polegiwać w wolnych chwilach pomiędzy jedzeniem a skakaniem po gałęziach.


Fot : Marecka.

Fot : Marecka.

Fot : Marecka.

Fot : Marecka.




wtorek, 2 maja 2017

Mamut



Mamut to ja. Znowu o mnie będzie.

Większość smyra swoje telefony i inne tam tablety. Wszędzie, w metrze, autobusie, na wykładach, nawet w kościele. Cały ten sprzęt, a już na pewno telefony jest inteligentny, więc im się odwdzięcza za to głaskanie ekranów. Ludziom się odwdzięcza! I tak, mogą czytać gazety (i to z całego świata), odbierać pocztę, sprawdzać rozkład jazdy itp., itp. Ba, mogą nawet pisać, rysować, zdjęcia robić. Niektórym palce ganiają za jakimś kolorowym punkcikiem, czasami spokojnie a czasami bardzo nerwowo. Ucieka im chyba ten punkcik? Są też tacy, co strzelają do czegoś lub kogoś. Czasami jest to robot jakiś, a czasami krew się leje, że ho! Tak sobie myślę, że jak tak rano sobie postrzelają w drodze do pracy, to są wtedy przez resztę dnia spokojniejsi, wyładowani tacy. I tak dzióbią wszyscy w tych telefonach, no większość powiedzmy. Podobno grozi im epidemia zwana syndromem SMS-owej szyi?!

No i ja, mamut z książką. I jeszcze ten tytuł, "Z floty carskiej do polskiej", stary, niemodny jakiś taki, mało kolorowa okładka, nic mi się nie rusza. Pisać nie będę po książce, bo tego od dziecka mnie uczono, szacunku do książki. Zostaje tylko czytanie. Tylko i aż, po polsku, tak daleko od kochanego Polanda. Dla mnie święto, chwila z pięknym językiem, bo tak pisze kapitan żw. Mamert Stankiewicz.





Fot : Marecka. Obecna lektura Mamuta.





piątek, 3 marca 2017

Koń czy samolot?

Czym podróżować? Koniem czy samolotem?

Samolotem szybciej, ale z plus 30 stopni Celsjusza znajdujemy się na przykład cztery godziny później w -20 stopniach, a to nie jest już takie cool jak mówi młody. Natomiast podróżowanie koniem jest całkiem, całkiem. Tylko skąd wziąć tyle dni wolnych? Spokojnie, powoli zmieniać strefy klimatyczne, poznawać mijane okolice i przyzwyczajać się do temperatury. A nie, sruuu i na miejscu. Zdecydowanie wolałabym podróżować wolniej, tym bardziej, że lubię zwierzęta (oprócz pająków).
Najważniejsze jednak, że naładowaliśmy akumulatory i dotrwamy do końca zimy.



Fot : Marecka. Lotnisko w Cayo Coco. Ciepło.

Fot : Marecka. Zamiast koni podstawili samolot. Cóż było robić?

Fot: Marecka. Parę minut po starcie.

Fot : Marecka. Lecimy.

Fot : Marecka. Trzy i pół godziny później. Śnieg i mało kolorów.

Fot : Marecka. I na miejscu, w domu. Pruszy śnieżek.






piątek, 17 lutego 2017

All inclusiv musi kosztować

Usłyszałam ostatnio opinię, że niby ja wykorzystuję zwierzęta.
Pragnę więc napisać oficjalne sprostowanie, że ja owych nie wykorzystuję a jedynie one są mi wdzięczne za całoroczny serwis.
All inclusiv, czyli przelot przez nasz ogródek, w przypadku wiewiórek zwany susami, jedzonko i inne atrakcje, jak chociażby nagła wizyta bandy chłopaków z pistoletami na wodę - to mają zapewnione przez cały rok.
A niby wykorzystuję, bo nam częściowo patio odśnieżyły? Odśnieżyły, owszem, ale żeby dotrzeć do orzeszków!




Fot : Marecka. W ten dzień akurat nie trzeba było odśnieżać.







Fot : Marecka. To jest Grażyn, nie Grażyna ale też dostanie.






Fot : Marecka. Za darmo ścieżki sobie nie zrobiła Grażyna!



Fot : Marecka. Wszystkie ścieżki prowadzą do orzeszków.



Fot : Marecka. No czasami trzeba poczekać chwilkę.



Fot : Marecka. Grażyna robi tzw. bidulkę.



Fot : Marecka. Grażyna i Grażyn.





Fot : Marecka. Z drzewa czasami trzeba zejść i odśnieżyć.








wtorek, 31 stycznia 2017

... a nad nią lata motylek

"Tak, ja gotuję, a żona zmienia koło w samochodzie jak trzeba", odpowiedział mój mąż na pytanie Tubylców czy on zajmuje się czasami gotowaniem jedzenia. Oczywiście to miała być ironia w jego wykonaniu, ponieważ mój pan mąż nie gotuje, a co najwyżej odgrzewa i to jest już osiągnięcie. Nie każdy i to się tyczy również kobiet musi lubić gotować. Można, jednak znaleźć inny sposób, żeby tą drugą połowę chociaż czasami odciążyć.
A dlaczego?
A dlatego, że gotować czy tam zajmować się jedzeniem trzeba codziennie! A jeśli mnie pamięć nie myli, koła w samochodzie mój mąż nie zmieniał nigdy?!

Mężczyzna chodził na polowania, a kobiety zajmowały się zbieraniem ziół, wychowywaniem dzieci - to następne stwierdzenie tego samego faceta.
Przymknęłam powieki i widziałam siebie stąpającą lekkim, romantycznym krokiem z koszykiem w ręku i wiankiem na głowie. Zbierałam zioła. Ptaki i motyle mi fruwały wokół głowy (włosy oczywiście rozpuszczone), a pszczółki brzęczały. Aż tu nagle przypomniało mi się, że "upolowane" przeze mnie mięso w sklepie trzeba na patelnie położyć, bo olej już ma dobrą temperaturę. I po widzeniu ... Ale co sobie ziół nazbierałam, to moje!

Nie, nie jestem feministką. Wręcz marzę, żeby przestać polować i czasami pozbierać zioła!



Fot : Marecka. Gotowanie po uprzednim polowaniu w sklepie spożywczym.

Fot : Marecka. Po upolowaniu dyni musiałam ją dobić, żeby coś ugotować.




wtorek, 10 stycznia 2017

Choinka

I po świętach. Tyle było przygotowań i krzątania się w kuchni. Takie miłe słowo to "krzątanie", znaczy się, że coś się robiło a nie bezczynne "dreptanie", które to słowo jest zresztą synonimem tego pierwszego.

Ale ja nie o tym dreptaniu chciałam.

Czy to jest normalne, że żal mi choinki, naszej choinki?
W moim blogu już miałam pare razy problem czy to ja oby jestem ok? Raz z podgniłym jabłkiem, którego również było mi żal, a drugi z dżdżownicami.

Zacznę od początku. Choinka, żywa czy prawdziwa, jak to się potocznie mówi była bardzo oczekiwaną częścią świąt. Tradycyjnie! Starannie wypakowana z siatki, żeby jej gałązek nie połamać stanęła w precyzyjnie wybranym miejscu. Stanęła na honorowym miejscu, w salonie niezbyt blisko grzejników. Specjalny stojak z pojemnikiem na wodę, został oczywiście od razu zapełniony i daliśmy jej trochę czasu, żeby gałęzie się rozprostowały, aklimatyzacja tak zwana. Długo tak nie stała bezczynnie, bo oczywiście młody napierał, żeby ubrać choinkę JUŻ! Pięknie udekorowana, ubrana pachniała choinka choinką przez całe święta, a nawet ciut dłużej. Jednak trzeba było ją w końcu rozebrać, rozbroić. Do tego już młody tak się nie garnął, a bo kłuje, a bo nie lubi tego robić i co najważniejsze, że mu smutno. Smutno mu, bo to oznacza koniec świąt, a to z kolei koniec ferii. Rozebrana, sucha i w ostatnim dniu przerwy świątecznej już nie była taka piękna jak w dniu, kiedy się pojawiła w naszym domu. Najważniejsze stało się jej dokładne rozebranie, żeby nie zostawić jakiejś ozdoby. Po czym starannie owinięta, nie żeby jej gałązek nie połamać ale, żeby igłami nie zasypać pół domu wylądowała na zewnątrz. Na mrozie, śniegu już nieżywa czeka na wywiezienie. Ale nie do lasu! Na śmieci.




Fot : Marecka. Zadbana choinka.


Fot : Mąż Mareckiej. Ta sama co wyżej choinka :(